wtorek, 10 października 2017


Podróż życia

Od czego zacząć moją opowieść? No tak, od początku! Od początku i do brzegu, do brzegu… Tak zrobię, bo to po prostu dobra rada mojej polonistki.

 Byłam wtedy mała. Nadal jestem mała, ale o tym później. Byłam wtedy mała, bo miałam zaledwie pięć lat. Przygoda, której nie zapomnę do końca życia, zaczęła się nagle i niespodziewanie. Mówię „przygoda” i wiem, że wszyscy liczą na ciekawą, wesołą opowieść. Cóż, ciekawie było. Lecz nie było radośnie. Mama płakała. Płakał tata. I wujek. Babcie i dziadkowie. Tak, płakali wszyscy. Tylko ja stałam obojętnie i patrzyłam ze zdziwieniem na dorosłych. Dlaczego oni są smutni? Dlaczego wszyscy są tak bardzo smutni? Trzymałam się kurczowo mamy. Jeśli dobrze pamiętam, bałam się, że nagle ją stracę. To dziwne, bo tak naprawdę to ona mogła stracić mnie. Nagle i niespodziewanie. Tak nagle i niespodziewanie, jak zaczęła się moja przygoda.

Co było dalej? Jacyś dziwni (przemili, ale niezbyt weseli) ludzie w białych fartuchach ukłuli mnie w rękę i przykleili na nią plasterek, z którego wystawały rureczki, zaworki. Ha, dziwni ludzie, dziwne przedmioty. To logiczne, prawda? Teraz wiem, że ten zestaw rurkowo – zaworkowy to wenflon. Wiem, a i tak zawsze muszę sprawdzić nazwę, pisownię. To bardzo ciekawe… W każdym razie białofartuchowcy doczepili do mnie i mojego prywatnego wenflonu rurkę, na końcu której był woreczek z płynem. Mama powiedziała, że to mi pomoże podczas mojej podróży. To ja gdzieś jadę? Dokąd? Z kim? Mama mówiła dalej, jakby bała się przerwać. Jakby bała się, że słowa uwięzną jej w gardle… Mówiła, że moja podróż będzie tylko moja. I będzie trudna. I długa. Jak wyprawa w wysokie góry. Jak wyścig. Mówiła, że będzie to walka o nagrodę…  Byłam mała i miałam pięć lat, ale byłam bystra i dużo wiedziałam o świecie. W wyobraźni już zdobywałam Himalaje i odbierałam puchar zwycięzcy biegu. Nie wiem, jak to możliwe, ale ja po prostu wiedziałam, że dotrwam do końca podróży, że pokonam góry i dobiegnę do mety. Jednak, jak już wspomniałam, byłam bystra, więc w mojej głowie zrodziły się pytania. Moja podróż? Tylko moja? A gdzie będą inni ludzie? Wyprawa w góry? Samotna? Nie jestem na to za mała? Wyścig? A z kim ja się ścigam? Nagroda! Co będzie wielką nagrodą? A co, jeśli jednak nie wygram?

Mama trochę mnie okłamała. Myślałam, że przeżyję przygodę życia, a tak naprawdę byłam uwięziona na białym łóżku. Na  białym łóżku w białym pokoju. Dlaczego wszystko jest tu takie białe? Nie rozumiem, czemu nie dodadzą tu trochę niebieskiego koloru, takiego jak niebo. Albo żółtego, jak przepiękne słońce, które świeci za oknem. Albo niesamowitej zieleni, która pachniałaby trawą. Było biało. Tylko mój różowy kocyk i poduszka ze słonikiem okazały się tu „jakieś”. Było ponuro. Nikt się nie śmiał. Nikt poza mną! Śmiałam się, gdy mama zaczynała mnie gilgotać, żeby poprawić mi humor. Obiady. Te też były jakieś blade, mdłe. Niby ziemniaki, niby kotlet, ale jakieś nie takie. Jak dobrze, że mama robiła kanapki. One zawsze są smaczne, zwłaszcza że mają tajemny składnik – miłość. Ale i tak nikt nie przebije babci. Babci i jej sosu. Jaki on pyszny. Babcia mogłaby nauczyć ich wszystkich tutaj gotować. Może wtedy byłoby tu kolorowo? Pachnąco? Domowo?  

Mama trochę mnie okłamała. Powiedziała, że moja przygoda będzie niesamowita, a zacznie się w tunelu. Myślałam, że jadę do Disneylandu i że tam będzie taki tunel jak w bajce o Scooby Doo. Tunel strachu. Ale nie taki strasznie straszny. Taki trochę straszny. A ja siedziałam w nudnej sali. I byłam badana. W wielkiej tubie. Tunel? Tunel. Ale jakiś nie taki. Mama co chwilę wychodziła rozmawiać z paniami w białych fartuchach. Wyglądała na zdenerwowaną, gdy do mnie podeszła. Padło wiele słów. Niektóre rozumiałam, innych nie. Jedno słowo było proste: rak. Na początku myślałam, że to takie zwierzątko. Mam raka? Gdzie? W akwarium? Szybko się wyjaśniło, że jestem głupiutka. Mama wytłumaczyła mi, że to taka ciężka choroba. Zrozumiałam wszystko. I o tej podróży, i o wyprawie w góry, i o wyścigu, i o wielkiej wygranej…
Pójdę, zdobędę szczyt, dotrę do mety, wygram. Łatwo mówić. Jednak po paru dniach leczenia czułam się taka słaba. Nie chciałam jeść, pić, siadać, chodzić, a nawet bawić się! Czułam ból. Prawa noga bolała bardzo. Miałam po zewnętrznej stronie straszną bliznę, która biegła od kostki aż po kolano. Była to blizna po operacji, podczas której usunęli mi prawie całą kość strzałkową. Czułam się źle. Byłam słaba. Błagałam, żeby to wszystko już się skończyło. Mówiłam, że ja nie chcę dojść do celu, że nie chcę tej podróży… że chcę umrzeć.
Mama trochę mnie okłamała. W tej podróży nie byłam sama. Wokół mnie byli moi bliscy, i dobrzy lekarze, i miłe pielęgniarki. Ja mówiłam, że chcę umrzeć, a oni wszyscy kazali mi iść dalej… Więc szłam.
Jak zakończyć moją opowieść? Mama mnie nie okłamała. Ta podróż rzeczywiście była moja. Choć nie samotna. To była wyprawa – trudna wyprawa. Ale ja te Himalaje zdobyłam. Zatknęłam flagę na szczycie. Do mety dobiegłam. Może bardziej doszłam. Albo doczołgałam się. Ale okazałam się zwycięzcą.. Ścigałam się z czasem, i ze śmiercią. I wygrałam. Życie wygrałam.
To teraz już do brzegu, do brzegu… Byłam wtedy mała. Miałam pięć lat. Mam lat piętnaście. Jestem mała, bo nie urosłam jak moi rówieśnicy. Bo byłam w podróży innej niż moi rówieśnicy. Ale byłam i jestem wielka. W moim małym ciele mieszka wielki duch. Duch podróżnika, poszukiwacza, wojownika. 
Julia, II d (oddział gimnazjalny)

wtorek, 3 października 2017

Piłka nożna

Dzisiaj na stadionie
zagra kadra Polski.
Gola strzeli dla nas
Robert Lewandowski.

Piłkarz jest to świetny,
wszyscy o tym wiecie.
Wielu twierdzi nawet,
że najlepszy w świecie.

Znowu pada bramka,
podnosi się wrzawa.
Teraz trafił Milik
i dostaje brawa.

Goście atakują,
lecz nie trafią wcale.
Gdy nasza drużyna,
broni się wspaniale.

Kiedy gra się kończy,
ludzie wiwatują.
Potem słowa hymnu,
głośno intonują.

Piłkarze po meczu,
idą pod trybuny.
A tam im dziękują,
zachwycone tłumy.

Mateusz, VIb

poniedziałek, 29 maja 2017

Moja mama to wielki skarb,
Ma w serduszku piękny czar.
Zawsze uszczęśliwia mnie,
Przez ten wiersz dziękuję jej.

Kiedy jestem obok niej,
Zawsze uszczęśliwia mnie.
Gdy jej smutno płaczę z nią,
Za jej miłość kocham ją!

Mama – piękna bohaterka
Nigdy nie poddaje się,
Gdy pomocy potrzebuję,
Zawsze chętnie wysłuchuje.
Czy to ranka czy nauka
Ona zawsze w główce szuka
Odpowiedzi na pytanie,
Które chętnie jej zadaję.

Każdy zna takie mamy,
Za ich cechy je kochamy,
Więc do końca je wspierajmy!
I na duchu podtrzymajmy!

Justyna, VIb
Mamo, och mamo, kochana!
Co uśmiechem mnie witasz od rana,
Co zawsze mi pomożesz,
Kiedy jestem w ponurym humorze.
Co oczy masz zawsze takie same:
Piękne, wesołe i roześmiane.

Mamo, och mamo, kochana!
Z tobą nigdy nie jestem sama.
Zawsze znasz odpowiedzi, na pytań moich mnóstwo,
Dzięki tobie, w moim sercu nigdy nie jest pusto.
Jesteś moim oparciem i siłą
Moją jedyną mamusią miłą.

Mamo, och mamo, kochana!
Wiem, że czasem jesteś niedoceniana,
Ale proszę, bądź zawsze sobą.
Tą piękną, wspaniałą osobą.
Jesteś jak promyczek słońca,
Moja miłość do ciebie nie ma końca…

Ada, VIb

środa, 18 stycznia 2017

Kiedy rano dzisiaj wstałem,
Mleka do płatek sobie dodałem.
I wtedy mi się przypomniało,
A zapominać o tym nie wypadało.
Galowe ubrania, kotylionów cała masa,
Chyba do naszej klasy przyjeżdża dzisiaj NASA?
Idę do szkoły, po drodze mijam Ola,
Macham do niego i widzę, w końcu szkoła!
Rafał mnie wita z samego progu,
Marcin spóźniony wychodzi zza rogu.
Ja przyniosłem swoją gitarę,
Jasiu na keyboardzie grał wspaniale.
Później apel, a po nim wielka uczta,
To nie zamek, bo byłyby kurze udka.
Na Instagramie Photoshop i sześciopaki,
VI A przechwalają się jak jakieś przedszkolaki.
Filip przyniósł pyszne ciasto,
Mikołaj mówi, że był w Monte Crasto,
Pani Renata podaje nam opłatki,
Julka wszędzie dekoruje kwiatki.
Rafał przypomina: "Masz już War Thundera?",
Sebastian bawi się w Lorda Vadera.
W końcu przyszedł czas na prezenty,
I liczenie na swoje twórcze talenty.
Może i mieliśmy dużo zadane,
ale te święta i tak były udane.


Jakub, VIa