środa, 21 lutego 2018

A gdybym tak nie mogła płynąć dalej?
Płyń. Płyń. Dasz radę… Tak, to właśnie te słowa usłyszałam 15 lat temu, na początku swojej podróży. Jestem prawie pewna, że wypowiadała je mama. W każdym razie potem to ona zawsze mówiła: Płyń. Dasz radę. Mówiła wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam wsparcia. A potrzebowałam go bardziej, niż możesz teraz zrozumieć… A gdyby tak nie było mamy, i jej głosu, i jej słów, i jej wsparcia?
Lubię patrzeć na łódki, jachty, statki, okręty. Wszystkie gdzieś płyną, mają swój cel, czasem się spieszą, czasem cumują w porcie. Słucham? Że to głupie? Że nudne? Nie szkodzi, lubię czasem porobić coś głupiego i nudnego. Bo mogę… A gdybym tak nie mogła? Nie mogła głupio, nudno? Po prostu nie mogła?
O łódkę trzeba dbać. Dbałam i dbam. Mama mnie nauczyła. Tłumaczyła, pokazywała. A potem pokazywała i tłumaczyła. I znowu. A potem odwrotnie. Tak, tak. Nadal to robi. Albo jest tak przeraźliwie uparta. Albo tak cudownie wytrwała. Jejku, jak ja ją kocham… A gdyby tak nie mogła mnie uczyć? A gdybym nie mogła jej kochać?
Lubię spokój na morzu. Ciszę. Słońce. Jest wtedy tak monotonnie, nużąco, kojąco. Tak dobrze. Ale lubię też wiatr. I fale. To dzianie się jest mi potrzebne. Żeby robić, pracować, główkować. Żeby nie umrzeć. A gdybym tak…?
Nie lubię sztormu. Jest groźny. I niszczy. Na ślepo. Nie patrzy na małą dziewczynkę. Ani na jej mamę. Nie rozgląda się wokół. Nie chce dostrzec ich rodziny, smutnego dziadka, zdenerwowanego taty, płaczącej babci. Sztormu te łzy nie obchodzą. Nie potrzebuje ich. Sam zarządza morzem łez. Nie lubię sztormu. Bo bierze wielki pędzel, macza go w czarnej farbie i maluje niebo nad łódką małej dziewczynki. Tylko nad jej łódką tworzą się czarne chmury. Tylko ona patrzy w czarne oczy otchłani. Nie lubię sztormu. Pochłania łódki. Pochłaniał moją łódkę. I mnie. A gdyby tak mu się udało? A gdybym tak…?
Sztorm trwał 2 lata! Imiona nadaje się huraganom, tak? I orkanom? I cyklonom? Mój sztorm (mówię mój, jakby był dobrym znajomym, przyjacielem, członkiem rodziny) też miał imię. Krótkie. Łatwo zapamiętać. Rak. Lekarze trochę szerzej go przedstawiali, jak księcia z zamorskich krajów, takiego z dwoma imionami po dziadkach i tytułami dziedziczonymi w piątym pokoleniu. W każdym razie trochę szerzej go przedstawiali, bo niby częściej go widują, ponoć lepiej znają. Nowotwór złośliwy kości strzałkowej. Jakoś nieładnie brzmi. Mnie się nie podoba. Właściwie nikomu się nie podobało. Mój sztorm był mój, i mojej mamy, i taty, i babci, i… mój sztorm był sztormem wszystkich. Dopadł nas. Nie wypuszczał. Nie pozwalał odpłynąć na bezpieczne wody. 2 lata… Ale w końcu odszedł. Zostawił ślady, na ciele, w psychice. Ale odszedł. A gdyby tak nie odszedł? A gdybym… odeszła ja?
Płyń. Płyń. Dasz radę... Mama. To na pewno ona mówiła. Jakby wiedziała. Jakby znała jakąś tajemnicę morskich podróżników. Dobrze, że tak mówiła. I na początku mojej podróży, 15 lat temu. I potem, podczas sztormu. I teraz. Dobrze, że wierzyła i tą wiarą zarażała. Dobrze, że jest przy mnie. I że ja jestem. Tylko czasem, niezbyt często, czasem zadaję sobie pytanie: A gdybym tak nie mogła płynąć dalej?
Julia J., IId (oddz. gimnazjalny)
A gdyby tak na zawsze…

Leżała na ziemi ze strzykawką w ręce. Powoli zamykała swoje piękne, bursztynowe oczy. Po żyłach już rozchodziło się to zabójczo ciepłe uczucie. ,,A gdyby tak…. Gdyby to wszystko potoczyło się inaczej…” - pomyślała.

Eliza była zupełnie zwyczajną dziewczyną. W szkole wyrastała trochę ponad przeciętną, zawsze zdobywała co najmniej czwórki. Nauczyciele ją lubili, bo nie przeszkadzała, nie buntowała się, nie walczyła z ciałem pedagogicznym. Rówieśnicy zaś średnio za nią przepadali, może nawet nienawidzili. Tak łatwo nienawidzić, nie wiedząc nawet, jaką moc ma to słowo, jaką siłę rażenia. Bądźmy jednak sprawiedliwi. Coś lubili. Lubili obgadywać ją za plecami i nie rozmawiać z nią. Jednak… zdarzały się wyjątki od tej reguły. Jednym z nich był jej najlepszy, a zarazem jedyny, przyjaciel - Eryk. Chodził do równoległej klasy. Próbował spędzać z dziewczyną każdą przerwę. Może dlatego, że znał jej zapędy do zmiany statusu. Żyję – nie żyję, chcę żyć – nie chcę żyć. Tak, Eliza miała na swoim koncie jedną próbę samobójczą i kilka samookaleczeń. Boleśnie odczuwała brak akceptacji ze strony rówieśników. Akceptacji, która nastolatce jest tak bardzo potrzebna. Czemu? Po co? Odpowiedzi na te pytania są na wagę złota. No bo który dorosły pomyślnie przejdzie labirynty psychiki nieposkładanej nastolatki. Pomyślnie, czyli bez uszczerbku dla psychiki własnej. Eliza miała jeszcze na głowie rodziców. Dokładali jej zmartwień. Po prostu oczekiwali. Piątka? A dostał ktoś szóstkę? O, widzisz, można było. Cztery z plusem? Młoda damo, chyba za mocno ci zaufaliśmy. Tak. Panna Idealna, lizuska, kujon, Panienka bez Skazy… Albo Niewystarczająco-Za-mało-Nie-tak-jak-oczekujemy mądra. Można tak wymieniać w nieskończoność. Nowe przezwiska, każdego dnia coraz mocniejsze. Nowe wymagania, każdego dnia coraz trudniejsze. To musiało się skończyć przyjaźnią z żyletką. Ostra i łatwo wchodząca w skórę była potrzebna parę razy dziennie. Ból, ale taki kojący. Metaliczny posmak krwi, drażniący kubki smakowe jak dobrze nasycony napój gazowany. Wytrzymać tyle bólu, wylać tyle krwi mogła tylko taka jak ona. Słaba, ale mocna. Przerażona, ale odważna. Wycofana, ale pewna swych decyzji. A gdyby tak… Czy żałowała tego, co sobie robiła? Nie. Najważniejsze było ukojenie, jakie po tym czuła. A gdyby tak już zawsze…

Od jakiegoś czasu piła. Ćpać zaczęła bardzo szybko. Tak wyszło. Po prostu to wszystko ją przerastało. Wszystko. Najbardziej życie. Jej przyjaciel nie mógł jej pomóc. Chciał. Nie potrafił. W szkole jej pilnował. Łaził za nią krok w krok. Jednak w domu już nie mógł jej ochronić. Co miał zrobić? Podejść do jej rodziców i wykrzyczeć im w twarz, że przez ich chore ambicje i wymagania Liz nie wytrzymuje psychicznie? Że powinni jej dawać wsparcie, a nie nokautować na dzień dobry? Pewnie by go wyśmiali i nawet nie wysłuchali, a już na pewno nic by się nie zmieniło. Chociaż…

Pewnego dnia coś się zmieniło. Eliza się zbuntowała. Postawiła na swoim. Tak, sprzeciwiła się rodzicom. Tylko… pożałowała tego mocno. Ojciec uderzył ją z całej siły pięścią w brzuch, aż upadła na kolana. Matka nie zrobiła z tym nic. Po prostu poszła do kuchni robić kolację. Liz nie płakała, nie odezwała się. Spakowała zestaw ratunkowy - telefon, słuchawki i strzykawkę. Była przygotowana na taką okazję. Odcięła się od świata. Muzyka spełniała swoją rolę. Szła szybko, pewnie, rytmicznie. Nie mogła się wahać. Dotarła do dziupli. Na szczęście nie było nikogo. Eryk dzwonił do niej już pięć razy. I próbował dalej. Uparty był. Boże, jaki on był uparty. To wada? Czy zaleta? Chwilę o tym myślała. No i po co tu w tym wszystkim Bóg? Jej palce same wpisały krótkie „Przepraszam”. SMS powinien być krótki. Prawda? Wyłączyła telefon. Wyjęła z uszu słuchawki…

Leżała na ziemi ze strzykawką w ręce. Powoli zamykała swoje piękne, bursztynowe oczy. Po żyłach już rozchodziło się to zabójczo ciepłe uczucie. ,,A gdyby tak…. Gdyby to wszystko potoczyło się inaczej…” - pomyślała. „Wszystko będzie dobrze. Już jadą.” Eryk? Jego głos był taki kojący. Ciepło. Jak ciepło…

Kamila G., IId (oddz.gimnazjalny)